piątek, 23 grudnia 2011

Idą Święta!

Życzę wszystkim czytelniczkom tego jednego zapłodnionego jajeczka:)

Czy myślicie, że przy opłatku pojawią się po raz kolejny te same życzenia? Czy może w międzyczasie tematyka wnuków, siostrzeńców, dzieci, stała się już tabu? Te bolesne przemilczenia...

Świętujmy!

środa, 21 grudnia 2011

Na facebooku

Nadchodzi taki dzień w życiu młodej kobiety gdy presja otoczenia w kwestii założenia rodziny wzrasta niesłychanie. Mówię tu o presji biernej, którą w pewnym sensie same sobie aplikujemy poprzez porównania społeczne dokonywane ponoć automatycznie: http://badania.net/porownania-spoleczne/. Do tej pory być może zmagałyśmy się z komentarzami ciotek czy mam, lecz teraz pojawia się nowy element. Oto nagle całe nasze pokolenie ląduje na porodówce! Jesteśmy otoczone brzuchatymi koleżankami, na spotkania towarzyskie wkrada się nowa tematyka pieluszkowa, no i dla mnie to najgorsze: fejsbuk!


Wydaje się, że imperatywem każdego świeżo upieczonego rodzica jest zbombardowanie otoczenia serią zdjęć i opisów dokładnie dokumentujących każdy kolejny etap w rozwoju malucha. Widzimy więc zdjęcia ze szpitala, zdjęcia z pierwszego karmienia, pierwsze ząbki, kroki, Święta... (Wielu zakłada maluszkom ich ich własne profile w sieciach społecznościowych). Co dziwne, wydaje się, że młodzi rodzice znikają gdzieś za tym morzem informacji i obrazów. O czym pisali kiedyś w swoich statusach? Czy coś komentowali, dzielili z nami ciekawe artukuły? Najwyraźniej dziecko ich zjadło! Pochłonęło indywidualność rodzica! I pomyśleć, że kiedyś ludzie ograniczali się do staroświeckich pamiątkowych książek w stylu "Mój pierwszy rok"!


Ale wróćmy do nas - wciąż bezdzietnych -  i naszych reakcji na upubliczniane babybooks. Porównania społeczne dzieli się z reguły na porównania w dół i porównania w górę. Te pierwsze (gdzie naszym społecznym lustrem jest ktoś w gorszej sytuacji niż my sami) mają na celu poprawę naszego samopoczucia i wzmocnienie samooceny. Porównania w górę natomiast "mogą powodować dyskomfort psychiczny, ale tez mogą motywować do doskonalenia się. Sukces innej osoby może udowodnić, że osiągnięcie danego celu jest możliwe. Potencjalnie może też zagrażać ocenie własnej osoby, jeśli dana jednostka (...) odczuwa to jako niemożliwe do zmiany. (...) Wiara w możliwość zmiany swojego niższego położenia i porównania w górę, mogą dać efekty pozytywne: (...) wzrost wytrwałości, wiarę w możliwość osiągania pozytywnych rezultatów. Przy zachowaniu takich warunków skuteczność porównań w górę jest porównywalna lub większa niż porównań w dół." (za: mgr Małgorzata Kurek).


Wynika z tego, że (znowu!) wszystko zależy od naszego nastawienia. Ta sama fejsbukowa zawartość może nas doprowadzać do szału, lub przeciwnie - podtrzymywać na duchu poprzez ilustrowanie naszych pragnień. A że nasi znajomi mają monotonne posty? Poczekajmy kilka lat. Gdy dzieciaki podrosną, może nawet nie bedą ich "znajomymi"! Wg Mashable jedynie 48% rodziców jest "znajomymi" ze swoimi pociechami: http://mashable.com/2010/05/03/facebook-parents/. O ironio!

wtorek, 13 grudnia 2011

Dwie dyżurne pocieszanki

Jedna z koleżanek wyświadczyła mi wielką przysługę podsuwając wytłumaczenie mojej sytuacji (przedłużającego się oczekiwania), które szczególnie przypadło mi do gustu. Zapamiętałam je sobie dobrze i od tej pory nieraz poprawiało mi ono humor i pozwalało zrozumieć rzeczywistość. Teraz chciałabym podzielić się nim z Wami!

Nie jest to nic wielkiego, w sumie prosta konstatacja. Rozmawiałyśmy o tym, że problemy związane z poczęciem, czy zgoła bezpłodność, wydają się częstsze teraz niż wśród starszych pokoleń. Można by sądzić, że przyczyniła się do tego powszechność środków antykoncepcyjnych nowej generacji, takich jak tabletki hormonalne, poza tym stres i inne. Ale jest też i inne wytłumaczenie. Do rzeczy: Czy wiecie może ile czasu zajęło Waszym rodzicom poczęcie Was? Założę się, że niewielu zna odpowiedź. Nie dlatego, że jest to tajemnica rodziców, ale dlatego, że pewnie sami tego nie wiedzą. Nie wiedzą, bo nie mierzyli! W przeciwieństwie do mnie, bo mogłabym wskazać dokładnie dzień kiedy zaczeliśmy starania!

Stąd wniosek: nasze planowanie poczęcia podług dogodnych terminów, planowanie niemal z zegarkiem w ręce, to czynnik, który nie tylko pozbawia całą sytuację czaru, ale i sprawia, że jesteśmy dokładnie świadomi ile czasu już czekamy. A gdy się czeka, czas się dłuży. Nasi rodzice niekoniecznie czekali krócej - po prostu pozostawiali decyzje życiu, zdawali się na los, a temat starań nie był tak nagłośniony. 

Moja druga dyżurna pocieszanka - wspierająca powyższą tezę - wzięła się z Ameryki Południowej. Pewnego razu podczas moich podróży spotkałam tam świeżo upieczonego tatę. Podzielił się ze mną swoim doświadczeniem: ten 26-letni prosty chłopak z indiańskimi korzeniami starał się o dziecko odkąd się ożenił. Tej nieskażonej antykoncepcją i innymi "dolegliwościami świata zachodniego" parze poczęcie potomka zajęło ponad dwa lata! Czy to nie cudowna dla nas wiadomość? Jest nadzieja! A zatem do łóżek! 

czwartek, 8 grudnia 2011

Wróżbiarstwo

Chyba typowym zachowaniem osób bezskutecznie starających się o dzieci jak i tych, którzy próbują nas pocieszać, jest wymyślanie przeróżnych powodów losowych usprawiedliwiających długie oczekiwanie. Kiedy miesiąc za miesiącem mija i nic się nie zmienia, w końcu dopada nas poczucie bezsilności i wątpliwości co do sensu toczącego się dalej życia, świata... Bardzo atrakcyjne więc jest przekonanie, że sens istnieje a jedynie nie jest nam znany. Stąd podpowiedzi: tak miało być, musiałaś tyle czekać, bo widzisz - zanim zajdziesz w ciążę los pisze Ci jeszcze tę czy inną niespodziankę.

Ach, więc teraz wszystko jasne! Miałaś najpierw dostać awans! Widzisz, było Ci to pisane - gdybyś zaszła w ciążę od razu, nie jechałabyś teraz w podróż dookoła świata; podróż, która zmieni Twoje życie!

Czy też słyszycie podobne głosy? A może same generujecie kolejne pomysły? Myślę, że wszystko dobre, co daje nam nadzieję i pomaga zachować optymizm! Bądźmy wdzięczni przyjaciołom i poprawiajmy sobie nastrój, nawet jeśli sugestie te traktujemy niezupełnie serio!

Tymczasem w następnym poście chciałabym się z Wami podzielić przypowiastką, która dla mnie stała sie ważnym filarem i zadziałała jak katalizator emocji. Do usłyszenia!

niedziela, 4 grudnia 2011

Pierwszy rok starań w skrócie

Witam drogie czytelniczki! Zaczynam tego bloga, żeby opisać swoje doświadczenia w trakcie starań o dziecko, które w naszym przypadku trwają od września 2010 roku, czyli od moich 30 urodzin. Do tego czasu ułożyłam sobie świetnie życie prywatne – udany związek, a w karierze postawiona kropka nad „i”. To ostatnie dziś nieco mnie śmieszy – pamiętam jak planowałam co do miesiąca od kiedy możemy zacząć sie starać, terminy dostosowując do wydarzeń w pracy. Dziś inaczej układałabym swojej priorytety!

Czas kiedy zdecydowałam, że mogę zajść w ciążę, był bardzo radosny. Świadoma decyzja o poczęciu oczywiście wiąże sie z ogromna ekscytacją. Świetnie się złożyło, bo akurat tego pierwszego miesiąca planowaliśmy urlop na plaży w Portugalii, a w końcu tyle sie słyszy o znaczeniu sprzyjających okoliczności, kiedy jesteśmy zrelaksowani, skupieni na miłości, itd. A wiec kochaliśmy się z G. w poczuciu istotności tego wydarzenia. Patrzyłam mojemu kochanemu w oczy świadomie przyjmując do siebie jego spermę, być może właśnie teraz inicjując nowe życie! Romantyczne i radosne. Z lekkością ducha, pół żartem pół serio po stosunku stanęłam na głowie, by pomóc losowi i grawitacji (sposób zachwalany na forach internetowych). Niestety bezskutecznie! Powtórzyłam te akrobacje jeszcze kilka razy w najbliższych cyklach, później zrozumiałam, że nie będzie tak łatwo.

Kolejne miesiące upływały pod znakiem mozolnych, pozbawionych gracji domowych sposobach. Zgodnie z radami z internetu zrezygnowaliśmy z sauny (wysokie temperatury nie są dobre dla spermy), kochaliśmy sie głównie „na misjonarza”, po czym zasypiałam z pupą uniesioną na poduszce. O swoich planach opowiedziałam uprzednio rodzinie i koleżankom (pewna szybkiego sukcesu), którzy teraz nam kibicowali. Inni, niewtajemniczeni w sytuację, oczywiście dawali dobre rady o nieodkładaniu decyzji o ciąży na później (nie sądziłam, że te komentarze mogą być tak przykre!). Po ok.  4 miesiącach zrozumiałam, że jednak znajdziemy sie w gronie długoterminowo starających się, że szybkie zajście nie jest nam pisane. Moja najlepsza przyjaciółka zaliczyła właśnie wpadkę.

Pół roku starań. Koleżanka poleciła mi dobrego ginekologa, specjalizującego się w kwestiach (nie)płodności. Podczas pierwszej wizyty zobił mi on USG i stwierdził, że mam zdrowe jajniki. Przeraziły go za to nieregularne cykle (od 26 do 33 dni). Kazał zjawić się jeszcze raz na USG w środku cyklu, by stwierdzić czy dochodzi do owulacji. I znowu pozytywnie: wielkie jajeczko gotowe do pęknięcia! Ginekolog cieszył się jak dziecko:) Dał mi jeszcze zastrzyk w pupę, ktory miał spowodować pękniecie pęcherzyka tego dnia (co poczułam boleśnie), dodatkowo zalecił picie syropu na kaszel Exputex, którego efektem ubocznym jest rozrzedzenie śluzu pochwowego (tak by pleminiki mogły się łatwo, jak na ślizgawce przedrzeć do jaja). I nakazał seks, jak najwięcej seksu! Obowiązkowo przez 5 kolejnych dni, lub kilka razy dziennie. Podniesieni na duchu tą profesjonalną opieką staraliśmy się, niestety znowu bezskutecznie. Następnym krokiem ginekologa było przepisanie leków na regulację cyklu. Zaczęłam je stosować dopiero kilka miesięcy później, ale o tym dalej.

Tymczasem zaakceptowałam, że nie dojdzie do wyluzowanego, spontanicznego poczęcia w naszym przypadku i że konieczne jest zapoznanie się z tematyką i rozpoczęcie kampanii „Staramy Się o Dziecko”. Chowając do kieszeni nieco urażoną kobiecą dumę matki-Polki ściągnęłam z neta kalendarze do obserwacji cyklu i kupiłam termometr. Poza tym zaczeliśmy sie wspomagać przeróżnymi witaminami zwiększajacymi szanse na poczęcie i testami owulacyjnymi.

Karta obserwacji cyklu: http://bit.ly/tGOUQt

To był czarny okres dla naszych spraw łóżkowych, haha! Kochaliśmy się wtedy, kiedy “musieliśmy”, zniknęła wszelka spontaniczność… Z kolei poza okresem płodnym kochać się nie opłacało. Niemal w każdym cyklu miałam przeczucia i urojoną ciążę – bóle brzucha,nudności podczas jazdy autobusem czy samochodem. Następnie spóźniający sie (nieregularny przecież!) okres, kiedy byłam już przekonana, że tym razem się udało i przekonanie to konfrontowałam z kolejnym negatywnym testem ciążowym… Czasami zresztą nie wierzyłam nawet testom (może za wcześnie wykonany?), wykonywałam je więc po raz kolejny, by później ze łzami witać miesiączkę. Zresztą zdarza się czasami, że kobieta miesiączkuje jeszcze w trakcie pierwszych miesięcy ciąży, prawda? Więc wciąż nadzieja, niecierpliwość. Rady koleżanek, pocieszenia, przypuszczenia, coraz gorsza atmosfera.

Z możliwością poczęcia liczyłam się cały czas, tak że ta potencjalna ciąża wpływała na moje codzienne decyzje. Na przykład czy powinnam bukować lot na wakacje w Tajlandii za 4 miesiące, skoro wtedy mogę już być w ciąży i nie wiadomo czy będę mogła lecieć? Jeśli farbować włosy, to lepiej teraz, bo za miesiąc może to już nie być możliwe! Zmiana pracy, mieszkania? A co z dzieckiem?? Ciążowa obsesja i ogólna konsternacja, pozostawiała znajomym i mnie samej już tylko jedną radę: zapomnieć, rozluźnić się, skoncentrować na innych aspektach życia. Kto wie, może wtedy problem rozwiąże się sam, niespodziewanie. Przecież to  na  pewno stres, prawda? Źródło zła:)

Skupiłam się na innych aspektach życia. Wyjechałam na kilka miesięcy w podróż "dookoła świata". Do Europy wróciłam zrelaksowana, w świetnej formie fizycznej i z wielką dozą cierpliwości. Nie oczekuję już szybkiej ciąży, choć oczywiście była nutka nadziei na to, że tak głęboki relaks zaowocuje cudem.  Ale nie! :) I to mimo wybujałego znowu życia erotycznego! Czas mija. Zaczęłam w końcu przyjmować przepisane kilka miesięcy wcześniej tabletki na regulację cyklu. Nie mierzę temperatury, nie chcę znowu wpędzać się w ten obłęd. Ograniczam się do stosowania bardziej ogólnikowej aplikacji na komórkę: http://bit.ly/tabtRH.

Myślę, że po kilku “regulowanych” cyklach pójdę znowu do lekarza. I na razie to tyle.