wtorek, 13 grudnia 2011

Dwie dyżurne pocieszanki

Jedna z koleżanek wyświadczyła mi wielką przysługę podsuwając wytłumaczenie mojej sytuacji (przedłużającego się oczekiwania), które szczególnie przypadło mi do gustu. Zapamiętałam je sobie dobrze i od tej pory nieraz poprawiało mi ono humor i pozwalało zrozumieć rzeczywistość. Teraz chciałabym podzielić się nim z Wami!

Nie jest to nic wielkiego, w sumie prosta konstatacja. Rozmawiałyśmy o tym, że problemy związane z poczęciem, czy zgoła bezpłodność, wydają się częstsze teraz niż wśród starszych pokoleń. Można by sądzić, że przyczyniła się do tego powszechność środków antykoncepcyjnych nowej generacji, takich jak tabletki hormonalne, poza tym stres i inne. Ale jest też i inne wytłumaczenie. Do rzeczy: Czy wiecie może ile czasu zajęło Waszym rodzicom poczęcie Was? Założę się, że niewielu zna odpowiedź. Nie dlatego, że jest to tajemnica rodziców, ale dlatego, że pewnie sami tego nie wiedzą. Nie wiedzą, bo nie mierzyli! W przeciwieństwie do mnie, bo mogłabym wskazać dokładnie dzień kiedy zaczeliśmy starania!

Stąd wniosek: nasze planowanie poczęcia podług dogodnych terminów, planowanie niemal z zegarkiem w ręce, to czynnik, który nie tylko pozbawia całą sytuację czaru, ale i sprawia, że jesteśmy dokładnie świadomi ile czasu już czekamy. A gdy się czeka, czas się dłuży. Nasi rodzice niekoniecznie czekali krócej - po prostu pozostawiali decyzje życiu, zdawali się na los, a temat starań nie był tak nagłośniony. 

Moja druga dyżurna pocieszanka - wspierająca powyższą tezę - wzięła się z Ameryki Południowej. Pewnego razu podczas moich podróży spotkałam tam świeżo upieczonego tatę. Podzielił się ze mną swoim doświadczeniem: ten 26-letni prosty chłopak z indiańskimi korzeniami starał się o dziecko odkąd się ożenił. Tej nieskażonej antykoncepcją i innymi "dolegliwościami świata zachodniego" parze poczęcie potomka zajęło ponad dwa lata! Czy to nie cudowna dla nas wiadomość? Jest nadzieja! A zatem do łóżek! 

2 komentarze:

  1. Nie wiem czy to będzie pocieszeniem czy nie, ale nie zostało potwierdzone, że środki antykoncepcyjne (mówię o tych nowej generacji) wpływają na płodność kobiety. Z pewnością, duże znaczenie odgrywa tryb życia, psychika pary, środowisko w którym przebywają, czynniki stresujące, praca czy rodzina. Zastanawiam się, czy nie jest łatwiejsze przepracowanie tematu, w taki sposób, że "co ma być to będzie, kochamy się i jeżeli będziemy mieć dziecko to wspaniale, ale jeżeli nie to mamy siebie i też będziemy szczęśliwi", żeby te starania o potomka nie stały się jedynym powodem uprawiania seksu z ukochaną osobą. Seks spełnia funkcję nie tylko prokreacyjną, a w momencie starania się o dziecko, sprowadzamy go tylko do tej roli.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuję za budujący komentarz:) Zgadzam się z postulatem "co ma być to będzie", no właśnie - miłość na wzór starszych pokoleń. W staroświecki sposób, bo przecież dziś nie jesteśmy przyzwyczajeni do braku kontroli. Szkoda, że czasem tak trudno tę prostą radę wprowadzić w życie! Mi udało się to dopiero po kilku miesiącach, może roku, kiedy już moja niecierpliwość została ujarzmiona.

    Pozdrawiam również!

    OdpowiedzUsuń