Obserwuję objawy po IVF. Przez pierwsze dni zauważalna była bardzo łagodna hiperstumulacja (efekt przyjmowanych leków) przejawiająca się przede wszystkim ogromnym, jakby spuchniętym i twardym brzuchem, czemu towarzyszyły też lekkie bóle i napięcie w piersiach. Zaniepokojona stanem mojego brzucha zaczęłam czytać o hiperstymulacji i dowiedziałam się, że ciąża ją nasila, często więc jej występowanie wróży powodzenie zabiegu. Następnego dnia po lekturze (czyli ok. 6 dnia po transferze) objawy te jednak ustąpiły wprawiając mnie w ponury nastrój. Wiem, brzmi to śmiesznie - matrwić się, że jednak nie mam hipestymulacji!
Następnie nastały dni ciszy, kiedy wszelkie objawy ustąpiły. Pojawiały się tylko sporadyczne ukłucia w okolicy jajników i jakby ciągnięcie macicy w dół. Pierwszy test ciążowy wykonany 10 dnia po transferze był niestety negatywny, choć to oczywiście za wcześnie na test! Teraz staram się być bardziej zdyscyplinowana i kolejnych testów nie robić przed terminem! Nadziei dodało mi ni stąd ni zowąd przybyłe delikatne krwawienie czy plamienie w dniach 11 i 12 - czyżby było to krwawienie implantacyjne? Czekamy...
Staramy się o dziecko
wtorek, 12 marca 2013
wtorek, 5 marca 2013
Nasza pierwsza próba in vitro
Pierwsza próba już za nami, ciekawe czy okaże się udana? Dla przygotowujących się do zabiegu opiszę go po krótce: w drugim dniu miesiączki spotkałam się z lekarzem prowadzącym, który na podstawie wyników badania krwi i badania USG określił odpowiednie dla mnie leki do stymulacji owulacji. Tak zaczął się pierwszy (najnudniejszy!) etap procesu ivf, którego celem jest wytworzenie przez ciało kobiety wielu gotowych do zapłodnienia jaj (dzięki przyjmowanym lekom i zastrzykom jajeczek jest więcej niż przy naturalnym, niestymulowanym cyklu). Podczas stymulacji pacjentka sama wykonuje sobie codziennie zastrzyki w podbrzusze, co początkowo strasznie mnie przerażało - jak się okazało niepotrzebnie!
Lekarz ponownej kontroli dokonuje po tygodniu (wcześniej jaja na pewno nie dojrzeją) i od tego momentu wizyty i badania krwi odbywają się codziennie, tak by określić ten najbardziej korzystny moment dla zabiegu pobrania jaj. Ja miałam szczęście i byłam odpowiednio wystymulowana już po ośmiu dniach, dzięki czemu koszt stumulacji spadł (jako że każdy kolejny dzień wiąże się z koniecznością zakupu leków i zastrzyków).
Punkcja: wraz z mężem i ogromną radością, że oto coś się w końcu dzieje, udaliśmy się do kliniki skoro świt (i na czczo). Przyjęto nas od razu i przyjazny anestezjolog podał mi niesamowicie przyjemne znieczulenie ogólne.. Lekarz nakłuł jajnik i pobrał z niego w sumie 12 pęcherzyków z jajeczkami (jak się później okazało 10 z nich zawierało dojrzałe jaja). Już kilka minut poźniej wyprowadzono mnie do sali pobytu dziennego, gdzie stopniowo wybudzałam się po narkozie i odpoczywałam jeszcze ok. godziny. I tyle.
Wtedy zaczął się najbardziej stresujacy okres: oczekiwanie na telefon od embriologa dwa dni później i na informację czy jajeczka się zapłodniły i czy nie obumarły. Telefon długo nie dzwonił i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wcale jeszcze nie wiadomo, czy dojdzie do ivf - jeśli nie, to cała obciążająca dla ciała i psychiki stymulacja na nic! Na szczęście zarodki rosły, a nawet embriolog miał z czego wybierać! W sumie trzy dni po punkcji odbył się już ten właściwy zabieg, transfer 8- i 6-komórkowych zarodków do mojej macicy. Transfer wyglądał jak zwykłe badanie ginekologiczne i trwał ok. 5 minut (tym razem już bez znieczulenia, nie byłoby to konieczne). Żaden z zabiegów nie był bolesny.
Teraz gorliwie robię codzienne zastrzyki (choć już inny typ) i przyjmuję pół apteki wypisanych leków. Czy dzieciaczki się zagnieżdżą? Czy też dostanę niedługo okres? Na test ciążowy jest jeszcze za wcześnie... Czekamy więc i dziwię się, że napięcie nie jest nieznośne. Sam fakt, że komórki moje i mojego męża po raz pierwszy się połączyły (nawet jeśli miałoby to być tymczasowe, jeśli zabieg będzie nieudany) nastroił mnie bardzo pogodnie. Myślę, że to doświadczenie na nowo w przemiły sposób zbliżyło mnie do męża - w końcu przeżywamy razem coś pozytywnego, znowu mamy nadzieję! A mi już teraz, przed testem ciążowym dane są wspaniałe chwile, kiedy z miłością głaszczę się po brzuchu i czuję się mamą:) Oczywiście nie chciałabym się żegnać z tym nowo zasmakowanym stanem ducha...
Lekarz ponownej kontroli dokonuje po tygodniu (wcześniej jaja na pewno nie dojrzeją) i od tego momentu wizyty i badania krwi odbywają się codziennie, tak by określić ten najbardziej korzystny moment dla zabiegu pobrania jaj. Ja miałam szczęście i byłam odpowiednio wystymulowana już po ośmiu dniach, dzięki czemu koszt stumulacji spadł (jako że każdy kolejny dzień wiąże się z koniecznością zakupu leków i zastrzyków).
Punkcja: wraz z mężem i ogromną radością, że oto coś się w końcu dzieje, udaliśmy się do kliniki skoro świt (i na czczo). Przyjęto nas od razu i przyjazny anestezjolog podał mi niesamowicie przyjemne znieczulenie ogólne.. Lekarz nakłuł jajnik i pobrał z niego w sumie 12 pęcherzyków z jajeczkami (jak się później okazało 10 z nich zawierało dojrzałe jaja). Już kilka minut poźniej wyprowadzono mnie do sali pobytu dziennego, gdzie stopniowo wybudzałam się po narkozie i odpoczywałam jeszcze ok. godziny. I tyle.
Wtedy zaczął się najbardziej stresujacy okres: oczekiwanie na telefon od embriologa dwa dni później i na informację czy jajeczka się zapłodniły i czy nie obumarły. Telefon długo nie dzwonił i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że wcale jeszcze nie wiadomo, czy dojdzie do ivf - jeśli nie, to cała obciążająca dla ciała i psychiki stymulacja na nic! Na szczęście zarodki rosły, a nawet embriolog miał z czego wybierać! W sumie trzy dni po punkcji odbył się już ten właściwy zabieg, transfer 8- i 6-komórkowych zarodków do mojej macicy. Transfer wyglądał jak zwykłe badanie ginekologiczne i trwał ok. 5 minut (tym razem już bez znieczulenia, nie byłoby to konieczne). Żaden z zabiegów nie był bolesny.
Teraz gorliwie robię codzienne zastrzyki (choć już inny typ) i przyjmuję pół apteki wypisanych leków. Czy dzieciaczki się zagnieżdżą? Czy też dostanę niedługo okres? Na test ciążowy jest jeszcze za wcześnie... Czekamy więc i dziwię się, że napięcie nie jest nieznośne. Sam fakt, że komórki moje i mojego męża po raz pierwszy się połączyły (nawet jeśli miałoby to być tymczasowe, jeśli zabieg będzie nieudany) nastroił mnie bardzo pogodnie. Myślę, że to doświadczenie na nowo w przemiły sposób zbliżyło mnie do męża - w końcu przeżywamy razem coś pozytywnego, znowu mamy nadzieję! A mi już teraz, przed testem ciążowym dane są wspaniałe chwile, kiedy z miłością głaszczę się po brzuchu i czuję się mamą:) Oczywiście nie chciałabym się żegnać z tym nowo zasmakowanym stanem ducha...
wtorek, 29 stycznia 2013
Czas na terapię!
Klinika "Bocian" w Białymstoku jest polecana ze względu na skuteczność w wykonywaniu IVF. Mam nadzieję, że za jakiś czas uda mi się do niej zawitać. Strony internetowe "Bociana", jak i konkurującej z nią warszawskiej kliniki Novum, dostarczają naprawdę wielu informacji na temat zabiegu i leczenia bezpłodności w ogóle. Polecam tę ciekawą lekturę! A na początek załączam filmik:
Czas kiedy zbieramy fundusze na zabieg postanowiłam wykorzystać na terapię u psychologa. Czytałam gdzieś, że odsetek kobiet reagujących depresją na nieudane próby in vitro jest tak duży jak u chorych na raka. Warto się więc przygotować na ten emocjonalny drenaż. Kilka lat starań o potomka, niepewności, ogromnej presji na relację z partnerem i poczucie straty i niemożności zaspokojenia podstawowych instynktów, nie pozostaje przecież bez echa. Tym bardziej, że niewielu ludzi naprawdę rozumie przez co przechodzimy.
Moja terapeutka okazała się bardzo miłą, ciepłą osobą. Chyba jej największą zaletą jest fakt, że słucha i nie ocenia, oferuje wsparcie bez względu na sytuację. Czasami mówi banalne rzeczy, które przynoszą ogromną ulgę. Czy to są jakieś psychologiczne triki? Zachęcam Was do rozmowy ze specjalistą. Nie wahajcie się, jeśli choćby przeszło Wam to przez myśl. W tym obłędzie związanym z dzieckiem warto przecież pamiętać również o własnych potrzebach.
Chcę zadbać o siebie! :)
czwartek, 20 grudnia 2012
środa, 19 grudnia 2012
IVF
Przepraszam, ze tak dawno nie pisałam.. Wpadliśmy w wir coraz to nowych badań, kolejnych hipotez, kuracji... Pół roku później okazuje się, że wszystko na nic i co gorsze przyczyna naszej bezpłodności (bo chyba można już o niej mówić) wciąż nie jest jasna. Jako że staramy się o potomka już ponad dwa lata, lekarze w końcu proponują in vitro. To co współczesna medycyna ma do zaoferowania jest niesamowite, można uwierzyć w kreacjonizm! ;) Staram się nie popadać w nadmierny optymizm: szanse na ciążę poprzez IVF wynoszą max. 40%. Ale mimo wszystko cieszę się już samą możliwością tego, że możemy się stać zwykłą (prawdziwą?) rodziną!
Jeszcze tylko trzeba oszczędzić tych kilka(naście) tysięcy.. Odkładamy co nieco w tym celu od jakiegoś czasu i mam nadzieję, że uda nam się zebrać środki za kilka miesięcy. Z forów internetowych wynika, że jedne z lepszych klinik znajdują się w Białymstoku!
A tutaj filmik o IVF, dobrej zabawy! ;)
Lesley Brown była pierwszą kobietą na świecie, która
urodziła "dziecko z probówki", Louise, w 1978r.
Jeszcze tylko trzeba oszczędzić tych kilka(naście) tysięcy.. Odkładamy co nieco w tym celu od jakiegoś czasu i mam nadzieję, że uda nam się zebrać środki za kilka miesięcy. Z forów internetowych wynika, że jedne z lepszych klinik znajdują się w Białymstoku!
A tutaj filmik o IVF, dobrej zabawy! ;)
Link do filmu: Dr. Mrugacz opowiada o IVF
Lesley Brown była pierwszą kobietą na świecie, która
urodziła "dziecko z probówki", Louise, w 1978r.
wtorek, 15 maja 2012
Męska końcówka
Wiele wody upłynęło w rzekach tego świata zanim mój ginekolog prowadzący zdecydował, że może warto przepadać też mojego partnera, bo - używając słów lekarza - "może to on jest wadliwy". Nie rozumiem dlaczego nie zlecił testu płodności mężczyzny powiedzmy rok temu? Przecież podczas pierwszej wizyty byliśmy u niego razem z mężem. Teraz w końcu sięgnął po tę podstawową diagnostykę porozumiewawczym szeptem pytając mnie "czy on pójdzie". Jakoś nie mogę zapomnieć o tym pytaniu z ust młodego, wykształconego człowieka. Czy lekarz nie rozumie, że oboje pragniemy dziecka? Skąd te dziwne inhibicje?? A może wstrzymywał się ze zleceniem tego badania ze względu na koszty? Ostrzegał mnie wyraźnie, że to będzie trochę kosztowało (choć nie za dużo), tak że w końcu musiałam go zapewnić, że ten koszt jest niczym w kontekście naszych półtorarocznych zmagań...
Przykre te uwagi, jednak najważniejsze, że niedługo dojdzie do badań. Główne zalecone badanie to zdaje się spermograf (lub semionograf), który wykaże czy plemniki są wystarczająco ruchliwe i zdolne do zapłodnienia. Poza tym oboje poddamy się testom na przeciwciała plemnikowe (które atakują plemniki niczym wirusa) a "on" ma zacząć przyjmować karnitynę, białko używane przez sportowców, które wzmaga ruchliwość plemników.
Do pracy koledzy!
Przykre te uwagi, jednak najważniejsze, że niedługo dojdzie do badań. Główne zalecone badanie to zdaje się spermograf (lub semionograf), który wykaże czy plemniki są wystarczająco ruchliwe i zdolne do zapłodnienia. Poza tym oboje poddamy się testom na przeciwciała plemnikowe (które atakują plemniki niczym wirusa) a "on" ma zacząć przyjmować karnitynę, białko używane przez sportowców, które wzmaga ruchliwość plemników.
Do pracy koledzy!
poniedziałek, 12 marca 2012
Poetycznie, ironicznie
Witam!
Dziś ważny dzień: owulacja. Tak właśnie toczy się moje życie: od owulacji do miesiączki, od miesiączki do owulacji, td. Nieistniejące niemowlę jest moim oczkiem w głowie... prawie jak w wierszu Bursy - tyle, że przeciwnie:) Myślę, że w kontekście tego bloga wiersz zabrzmi dość szokująco. Niech to jeszcze raz nam uświadomi wielość scenariuszy i sytuacji, w jakich znajdują się ludzie. W końcu nasze tęsknoty to tylko jedna z wachlarza bolączek!
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
Andrzej Bursa
Miłość
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
tylko rób tak żeby nie było dziecka
To nieistnijące niemowlę
jest oczkiem w głowie naszej miłości
kupujemy mu wyprawki w aptekach
i w sklepikach z tytoniem
tudzież pocztówki z perspektywą na góry i jeziora
w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało
ale mimo to
...aaa
płacze nam ciągle i histeryzuje
wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę
o precyzyjnych szczypcach
których dotknięcie nic nie boli
i nie zostawia śladu
wtedy się uspokaja
nie na długo
niestety.
Dziś ważny dzień: owulacja. Tak właśnie toczy się moje życie: od owulacji do miesiączki, od miesiączki do owulacji, td. Nieistniejące niemowlę jest moim oczkiem w głowie... prawie jak w wierszu Bursy - tyle, że przeciwnie:) Myślę, że w kontekście tego bloga wiersz zabrzmi dość szokująco. Niech to jeszcze raz nam uświadomi wielość scenariuszy i sytuacji, w jakich znajdują się ludzie. W końcu nasze tęsknoty to tylko jedna z wachlarza bolączek!
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
Andrzej Bursa
Miłość
Tylko rób tak żeby nie było dziecka
tylko rób tak żeby nie było dziecka
To nieistnijące niemowlę
jest oczkiem w głowie naszej miłości
kupujemy mu wyprawki w aptekach
i w sklepikach z tytoniem
tudzież pocztówki z perspektywą na góry i jeziora
w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało
ale mimo to
...aaa
płacze nam ciągle i histeryzuje
wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę
o precyzyjnych szczypcach
których dotknięcie nic nie boli
i nie zostawia śladu
wtedy się uspokaja
nie na długo
niestety.
Subskrybuj:
Posty (Atom)